7.05.2013

Rozdział pierwszy

 ~.~ Lena ~.~

Leżałam znudzona, a jednocześnie zmęczona po dwugodzinnym wykładzie. Profesorka tak nudziła, że prawie spałam, a mimo to trzeba było te wszystkie informacje niepotrzebne do niczego zupełnie, zapisywać. Gdybym tego nie robiła, to profesorka zapewne zabiłaby mnie wzrokiem, chociaż nie jestem pewna czy doszłoby do tego. Teraz okropnie bolała mnie prawa ręka, kręgosłup, tyłek i nogi, które już po kwadransie wysłuchiwania tej całej nudy dopominały się jakiegoś spaceru. Nigdy nie mogłam usiedzieć w miejscu-może to dlatego zawsze byłam taka szczupła? Nie wiem, ale nigdy o tym nie rozmyślałam, wygląd i tak w niczym mi nie pomagał. Zawsze gdy kogoś spotykałam, po pięciominutowej rozmowie ludzie się ode mnie odwracali myśląc, że naprawdę jestem taka pusta, bo mam pomalowane powieki. Fakt, jestem zwariowana, zawsze byłam. Zawsze miałam głupawkę. Z resztą kto nie miał? W moim przypadku było to codzienne, zawsze się śmiałam, żartowałam, uśmiechałam. Czasami lubiłam powariować z wyglądem. I połączenie tego dla innych, nieznanych mi osób dało wynik że jestem pustą lalka, która śmieje się z wszystkiego...

Moje myśli przechodziły z jednej rzeczy na drugą, tak szybko że nawet się nie zorientowałam, jak z wykładu zaczęłam myśleć o niechęci ludzi do mnie...

Po raz kolejny w tym tygodniu zmotywowałam się w myślach, karcąc siebie jednocześnie za to rozmyślanie.

Przecież w życiu jest o wiele więcej rzeczy, o których można pomyśleć. A własne sprawy może lepiej schować do kieszeni? Po co przejmować się czymś, na co nie ma się większego wpływu? Chociaż... Z drugiej strony mogłabym się zmienić. Mogłabym zmazać z powiek ten mocny makijaż, mogłabym wreszcie zpoważnieć... Ale co to by dało? Lubiłam podkreślać swoje atuty, tym bardziej moje wielkie brązowe oczy, a to że byłam wesoła to normalne... Więc jak miałabym to zwalczyć?

Byłam zdziwiona przebiegiem własnych myśli. Chociaż nie... Od jakiegoś czasu to było u mnie normalne. Po prostu rozmyślałam po każdej nieudanej znajomości... Rozmyślałam, co we mnie jest takiego nie tak. Zawsze byłam pewna siebie, nie byłam brzydka, byłam zwariowana i kilka razy dziennie napadała mnie głupawka. Więc nie byłam brzydka, bez poczucia humoru i tak dalej. I tym samym moje myśli zatoczyły koło, wracając do punktu wyjścia. Rozwścieczona wręcz własnymi myślami zwlekłam się z łóżka, podeszłam do okna i popatrzyłam przez okno.

Nie mieszkałam na ładnym osiedlu, nie była to piękna okolica, ale nie było to też brzydkie blokowisko w Katowicach, gdzie mieszkałam za czasów dzieciństwa. Chociaż z drugiej strony dałabym wszystko, żeby tam wrócić. co innego żyć w brzydkim blokowisku, z rodziną i przyjaciółmi, a co innego żyć w dość przyzwoitej okolicy, nie znając nawet sąsiadów, bez znajomych i rodziny. To bolało okropnie. Bardzo tęskniłam za Katowicami, ale z drugiej strony cieszyłam się, że znaleziono mi mieszkanie tak daleko od mojego miejsca urodzenia. Im dalej, tym lepiej. Przynajmniej nie odczuwałam tak mocno straty bliskich, którzy zginęli na jednej z ulic Katowic. Dodatkowo potem gdy mieszkałam w Domu Dziecka w Katowicach, nie było już tak, jak za życia rodziców. Wszyscy się ode mnie odwrócili, jakoby wypadek był moją winą...

Otrząsnęłam się z tych myśli. Znowu. Znowu naszły mnie niespodziewane myśli, nad którymi trudno mi było zapanować. Zaraz po tym, jak ponownie zaczęłam się karcić za to myślenie, przed moimi oczami stanął obraz wypadku... Zakrwawionych ciał rodziców... Potem mój strach, gdy otoczyła mnie spora grupa ludzi, krzyczących nie wiadomo na kogo, sprawdzających to i tamto. Potem karetka... Ktoś mnie wziął na nosze, pamiętam że wszystko mnie bolało. Płakałam. Chciałam przytulić się do mamy, ale w jednej chwili już jej nie widziałam. Nie wiadomo dlaczego do szpitala wzięto tylko mnie o mojego brata. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałam, dodatkowo nikt mi nie chciał tego wyjaśnić. A potem już pobyt w szpitalu, następnie przenosiny do Domu Dziecka. Tam straciłam znajomych, a mój brat, który był dla mnie podporą, został zaadoptowany przez jakąś parę, która mnie nie zechciała. Z początku nie przejmowałam się tym, ale po miesiącu, gdy zrozumiałam, że zabrano mi rodzonego brata, zabolało jeszcze bardziej. Potem lata minęły bardzo szybko, chociaż nie były one dla mnie szczęśliwe. W moje 18. urodziny pewna miła pani powiedziała mi, że pomoże mi znaleźć jakieś pomieszczenie, w jakim mogłabym mieszkać. Nie znalazła go w Katowicach, nie znalazła w Krakowie, nie znalazła nawet w mniejszych miastach... Akurat znalazła w Rzeszowie, kilkaset kilometrów od miejsca mojego urodzenia. I tak tu się znalazłam. Z początku popadłam w depresję, nie wiedziałam jak poradzić sobie samej w tym wielkim mieście, jednak po jakimś czasie wzięłam się w garść. Za życia w Domu Dziecka zdałam maturę, więc tutaj, w Rzeszowie, zdałam na studia fotograficzne. I tak mi mijały dni. Nudno, ponuro, czasami pogodnie... To zależało ode mnie. Często poznawałam nowych ludzi, jednak wszyscy po kolei zaraz się ode mnie odwracali. Nie wiedziałam dlaczego. Po jakimś czasie się z tym pogodziłam, przyzwyczaiłam się do tego. Ale ostatnio znowu o tym rozmyślam. Znowu sobie wmawiam że to coś ze mną. Czuję, że jeśli z kimś nie pogadam, to po prostu to coś mnie zniszczy od środka, wybuchnę.

Westchnęłam rozczarowana. Naprawdę to moje ciągłe karanie za te myśli nic nie da. To tylko pogarsza mój stan. Szybko odsunęłam się od okna, przy którym stałam. Przeszłam do kuchni, po drodze mijając lustro, do którego się uśmiechnęłam szeroko. Tak lepiej, pomyślałam widząc po drugiej stronie szeroko uśmiechniętą śliczną studentkę. Gdy znalazłam się już w kuchni, nalałam sobie do szklanki soku jabłkowo-miętowego, a następnie usiadłam przy stole. Popijając sok przeglądnęłam wydanie dzisiejsze gazety codziennej. Szybko ominęłam politykę, która wkurzała mnie najbardziej. Tak właściwie to nic w Rzeszowie się nie działo ciekawego... Same wypadki, które przypominały mi o rodzinie i powiększały bliznę. ...Różne informacje polityczne, ale to mnie zupełnie nie interesowało. Nigdy polityka mnie nie interesowała, nawet jeśli było to coś związane z moim przypadkiem. A więc wypadki, polityka, koncerty... I sport. Na ostatnich stronach zatrzymałam się najdłużej. Pamiętałam jak mój brat tak często poświęcał czas sportowi. Grał z kolegami, ćwiczył... Często też zabierał mnie ze sobą. W Domu Dziecka kilka razy w tygodniu grał ze mną w tenisa, a ja rewanżowałam się jemu, grając w przeciwnej drużynie w siatkówkę. Jeszcze gdy Grzesiek był ze mną, miałam sporo znajomych, oczywiście wspólnych. Wszyscy również bardzo lubili sport, więc często poświęcaliśmy mu czas. Najczęściej właśnie graliśmy w siatkówkę, którą pokochałam całym sercem. Dlatego teraz z szerokim uśmiechem czytałam o postępach Resovii, DevelopResu, Młodej Ligi czy chłopaków z I Ligi. Bardzo mnie cieszyło to, że w Rzeszowie siatkówka była takim znanym sportem i że prawie wszyscy młodzi poświęcali mu czas. Sama, gdybym była młodsza, zapisałabym się do jakiegoś klubu...


~.~ Grzesiek ~.~

 -Krzysiu, przestań z tą kamerą łazić, proszę cię. - zwróciłem się do Krzyśka Ignaczaka, który zamiast trenować przyjęcia, zawracał wszystkich głowy swoimi bezsensowynymi pytaniami typu 'Dlaczego siatkówka?'. Miał szczęście, że byłem spokojnym człowiekiem, więc jeszcze mu nie przyjebałem. No i do tego starszych się nie bije chyba...

-Weź przestań, Kosok, to tylko kamera. - zaśmiał się libero. - A właśnie, a ty mi może powiesz w końcu... Dlaczego akurat wybrałeś siatkówkę, a nie inny sport? - podszedł ze wswoją kamerą tuż przede mnie, za mną była ściana, więc nie miałem już jak uciec. Poddałem się i uśmiechnąłem się do kolegi.

-No jak to... Do koszykówki bym się nie nadawał, do ręcznej też nie, bo jestem słaby w łapaniu piłek, a w futbolu też jestem słaby, nigdy żadnego gola nie wbiłem. - zaśmiałem się widząc minę Igły. Na pewno spodziewał się innej odpowiedzi. - Dodatkowo w siatkówkę gram od dzieciństwa, zawsze z siostrą... - na to słowo ugryzłem się w język. Jaki ze mnie ciota! 

-Siostrą? Grzesiu, ty chyba dzisiaj coś dobrze nie funkcjonujesz, przecież ty nie masz siostry, ty masz tylko brata! - mruknął Pit, który właśnie przechodził obok nas odbijając piłkę.

-No właśnie... - spojrzał na mnie zdziwiony Igła.

-Eee, to tylko przejęzyczenie... - mruknąłem próbując ratować się z tej sytuacji. - Tu chodziło mi o... Eee... Koleżankę...

-Hahahaha! Pomylił sobie słowo siostra z koleżanka! - zaśmiał się z drugiej strony sali Zibi.

-No bardzo śmieszne, Bartman! - krzyknąłem zły. - Każdemu się zdaża, nie?

-No ja jeszcze takiego przypadku nie widziałem. - uśmiechnął się szeroko ZB9.

-Daj mu spokój, Bartmanie, on jest dziwny, jego nie zrozumiesz. - mruknął pod nosem Lotman.

-No ja pierdole, chłopaki, tu nie jest jakiś bar, tylko trening, rozumiecie?! - do sali wszedł trener, a zaraz po wejściu był zły jak nie wiem kto. - A więc do roboty, bo jeśli się nie weźmiecie za siebie, to po prostu przegracie jutro z Delectą. I kibice będą źli... - mruknął na koniec przechodząc przez środek sali. Potem wyciągnął jakieś papiery i zaczął coś tłumaczyć Lotmanowi, Tichemu i Bartmanowi. Szybko łyknęłem wody, wzięłem z kosza jedną piłkę i zacząłem serwować jedną po drugiej. To mnie uspokoiło po tej wpadce z siostrą... 

Zaraz gdy sobie o niej przypomniałem, do mojej głowy naszły wspomnienia. Jak mogłem ją zostawić?! Jak mogłem zgodzić się na to cholerne adoptowanie, jedynie mnie?! Ciekawe co się z nią teraz stało... Prawdopodobnie, jeśli dobrze pamiętałem, teraz ona będzie miała 20 lat. Tylko czy dalej mieszka w Katowicach, czy jednak ktoś ją zaadoptował, przeniosła się do innego miasta, zmieniła nazwisko, tak jak ja? Cóż, poszukać jej nigdy nie zaszkodzi...

Tylko dlaczego dopiero teraz się z tym obudziłem, przed ważnym meczem...?

W moich myślach jednak dalej coś mnie pchało do tego, abym jednak się nie poddawał... I zaczął jej szukać... Może mi wybaczy... 

Cóż, nadzieja umiera ostatnia...

~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~
Witam z pierwszym rozdziałem:) Bardzo się cieszę, że prolog wam się tak spodobał. Dla mnie była to istna masakra, i to jeszcze zbyt krótka.
Tak, tak, tak, po części zgadłyście, gdyż to opowiadanie będzie o Picie. Wiem, za szybko to piszę, bo tu jeszcze nie ma jego perspektywy, ale mniejsza o to. Od razu piszę, żeby nie trzymać was w niepewności, że to opowiadanie będzie tak naprawdę o wszystkich... I o Picie, i o Kosie... Jedynie główną bohaterką będzie Lena Królikowska. Taa, nazwisko normalnie zwala z nóg:D. Nie miałam weny, więc wymyśliłam pierwsze lepsze, a ciul!
Nie wiem jak wam, ale mi się podoba bardziej w tym rozdziale perspektywa Leny, niż Grześka. Chyba dlatego, że łatwiej mi się ją pisze, tutaj się wczuwam bardziej... I miałam więcej weny na początku:) A u Grześka jakoś nie mogę się wczuć... Mam nadzieję, że tak bardzo źle nie jest. Trochę zbyt krótko i na razie nic się nie dzieje, ale cierpliwości!
Pa!

6 komentarzy:

  1. Ha! Dobrze skojarzyłam :) No, część Leny nieco lepsza, ale to raczej z powodu, że jesteś dziewczyną i raczej łatwiej Ci pisać ;) Bardzo fajny ten rozdział, naprawdę ;) Czekam z niecierpliwością na kolejny ;)
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się :) Będe zaglądać :D

    http://walcze-bo-warto.blogspot.com/2013/05/dwadziescia-jeden.html pojawił sie epizod dwudziesty pierwszy, więc zapraszam :D pozdrawiam, poziomkowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się spodobał! Już wbijam:)

      Usuń
  3. Dziękuję za komentarz na moim blogu i świetnie, że piszesz o siatkówce bo kocham ten sport :). Postaram się w najbliższym czasie przeczytać prolog i 1 rozdział, wtedy będę mogła napisać coś więcej. :)
    PS. Nowy rozdział na dlon-aniola.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OK, to czekam, jak przeczytasz, na Twoją opinię:)
      Już wbijam;)

      Usuń